Kiedy
tak naprawdę zaczyna się życie? Co to jest życie? Naukowcom nie jest
łatwo udzielić odpowiedzi na te pytania. Prześmiewcy pytają: czy
plemik ma duszę?; czy zygota to człowiek?. Bez dwóch
zdań, komórka jajowa wykazuje cechy odpowiadające naukowej definicji życia
komórki. Plemnik jest nieco bardziej wyspecjalizowaną komórką, której
brakuje pewnych organelli, lecz też jest żywą komórką. Z połączenia tych
dwóch komórek powstaje komórka diploidalna - zygota. Również żywa.
Nomen omen, polskie słowo życie zawiera ciekawą cechę
tego misterium. Otóż życie ma tylko liczbę pojedynczą: nie
ma dwóch, trzech i czterech żyć. I tak jak materializm naukowy mówi: omnia
cellula e cellula - każda komórka powstaje z komórki, tak życie
jest zjawiskiem ciągłym, jest jedno i nowe życie kontynuuje życie organizmów
rodzicielskich. Możemy więc mówić o kontinuum życia.
Komórka
żywa wykazuje pobudliwość: reaguje na działanie zewnętrznych bodźców.
Odpowiada na nie i w razie konieczności, mobilizuje mechanizmy zapewniające
jej dalsze sprawne funkcjonowanie. Można zaryzykować twierdzenie, że nawet
pojedyncza komórka walczy o życie.
Stosunkowo
wcześnie w życiu zarodkowym pojawiają się zalążki układu nerwowego. Płód
czuje, słyszy i odbiera inne bodźce. Kiedy zaczyna odczuwać i słyszeć
- nie wiadomo. Jednak wiadomo, że zanim się urodzi, stan matki udziela
się jej nienarodzonemu dziecku. Gdy mama jest zdenerwowana, przez łożysko
przedostaje się adrenalina i dzidziuś też się denerwuje. Matka i jej dziecko
stanowią jedność i to, co czuje matka, wpływa na rozwój jej dziecka zanim
się ono narodzi. Dlatego ważne jest, by jeszcze przed porodem matka doświadczała
miłości, troski i ciepła. Jej doświadczenia wpływają pozytywnie na rozwój
dziecka. Stres, gniew, przygnębienie, depresja, lęk - wpływają negatywnie.
Ponieważ
nie sposób ustalić, kiedy w życiu płodu pojawia się zdolność do odczuwania
bólu i cierpienia, jesteśmy tego samego zdania, co cytowany na tytułowej
stronie naszego serwisu profesor Guillebaud:
skuteczna
antykoncepcja pozwala uniknąć dramatu narodzin niechcianego dziecka
i tragedii, jaką dla matki i jej nienarodzonego dziecka jest aborcja,
która dzięki antykoncepcji w ogóle nie musi być brana pod uwagę.
Dlatego
nie wolno ignorować tego tematu, ani uważać go za wstydliwy czy śmieszny.
To, co może mieć tragiczne następstwa, nie jest śmieszne. Natomiast jeśli
spodziewacie się lub planujecie w najbliższym czasie powiększenie rodziny,
zadbajcie o to, by już podczas życia płodowego Wasz dzidziuś rozwijał
się w atmosferze miłości.
Tyle
tytułem przydługiego wstępu. Wydawał mi się jednak o tyle konieczny, że
dla rozwoju dziecka istotne znaczenie mają już chwile spędzone w łonie
matki. Dlatego nie rozpocząłem od chwili narodzin, lecz kilku miesięcy
wcześniej. I w tym przypadku mądrość Chińczyków, liczących długość życia
od chwili poczęcia, wzięła górę nad mądrością cywilizacji Zachodu. 
Przejdźmy
więc do narodzin. Mój artykuł oparłem na cytatach pochodzących z książki
W głębi kontinuum, napisanej przez Jean Liedloff, która parę
lat temu ukazała się na polskim rynku. Szkoda, że ta cenna pozycja poświęcona
temat psychologii rozwoju nie została w ogóle zauważona. Przemawia do
mnie argumentacja autorki, która swoją książkę oparła na własnych obserwacjach
i pracach światowej sławy psychologa - Alice Miller. Zacznę od cytatu
z 3-go rozdziału: ...niemowlę żyje chwilę obecną, która trwa wiecznie.
Dziecko w objęciach matki jest w stanie błogości. Wyjęte z tych ramion
znajduje się w stanie tęsknoty; w ponurym, pustym wszechświecie.
A
teraz, przeczytaj uważnie kolejny cytat. Postaraj się pomyśleć, że jesteś
tym dzieckiem, o którym jest mowa. Jakie uczucia pojawiają się u ciebie
podczas czytania tego tekstu? Poczuj je, spróbuj je zidentyfikować i zapisz
na kartce papieru. Mogą to być: obojętność, znudzenie, zniechęcenie, gniew,
wzburzenie, smutek, żal, współczucie. Możesz też nic nie czuć: być może
nie spotkały Cię żadne krzywdy w okresie niemowlęctwa, albo nie masz kontaktu
ze swoimi uczuciami; nie wiesz, co czujesz. Jeśli któreś z wymienionych
powyżej uczuć dojdzie do głosu, może to oznaczać, że w okresie niemowlęctwa
nie zaspokojono Twoich potrzeb. Oto, co na ten temat pisze Alice Miller
w znanej książce Mury milczenia
Noworodka,
którego skóra tęskni za odwiecznym dotknięciem gładkiego, emanującego
ciepłem żywego ciała, zawija się w zimną, szorstką tkaninę. Kładą
go do łóżeczka, nie zważając na jego krzyki; umieszczają w nieruchomej
pustce (po raz pierwszy w całym cielesnym doświadczeniu milionów lat
ewolucji, czy błogiej wieczności bycia w macicy). Jedynym głosem, jaki
słyszy, są krzyki innych ofiar torturowanych samotnością, cierpiących
tę samą niewypowiedzianą mękę.
Ten
dźwięk nic dlań nie znaczy. Krzyczy i krzyczy; płuca, nieprzyzwyczajone
do powietrza, są napięte do granic możliwości. Nikt nie przychodzi.
A ponieważ zgodnie z naturą dziecko wierzy w prawidłowy porządek życia,
robi to, co umie: krzyczy dalej. W końcu wyczerpane zasypia - mija cała
wieczność. Budzi się wśród nieprzytomnej grozy ciszy i bezruchu. Krzyczy.
Całe jego ciało płonie z tęsknoty i nieznośnej niecierpliwości. Z trudem
łapie powietrze i krzyczy, aż pulsuje mu głowa, pełna zgiełku. Krzyczy
aż do bóIu piersi, aż jego krtań staje się raną.
Nie
może już dłużej znieść tego bólu, szlochanie słabnie i cichnie. Dziecko
nasłuchuje. Otwiera i zaciska piąstki. Przekręca główkę, z boku na bok.
Nic nie pomaga. To nie do zniesienia. Znowu zaczyna płakać, ale dla
nadwerężonej krtani to zbyt wiele. Wiec szybko przestaje. Napina umęczone
ciałko; pojawia się cień ulgi. Macha rączkami i wierzga. Przestaje,
znów cierpi, niezdolne do myślenia czy choćby nadziei. Słucha. Znowu
zapada w sen. Kiedy się budzi, moczy się w pieluchę i to zdarzenie pozwała
mu na chwilę zapomnieć o męczarni. Ale przyjemne uczucie moczenia się
i ciepły wilgotny dotyk, jaki odczuwa w okolicy brzuszka, wkrótce przemijają.
Ciepło jest nieruchome, jego dotyk staje się zimny i lepki.
Dziecko
wierzga nóżkami. Pręży się. Szlocha. Zrozpaczone tęsknotą, w martwym
wilgotnym i nieprzyjemnym otoczeniu, wykrzykuje swoje nieszczęście,
aż uciszy je samotny sen. Nagle zostaje podniesione, pojawia się znów
oczekiwanie na to, co mu się należy. Zabierają mokrą pieluchę. Ulga.
Żywe ręce dotykają jego skóry. Unoszą jego nóżki i nowy, suchy jak pieprz
kawał papieru opina jego biodra. Za chwilę znów jest tak, jakby nigdy
nie było rąk ani mokrej pieluchy. Nie ma świadomej pamięci ani śladu
nadziei. Dziecko znajduje się w pustce nie do zniesienia, poza czasem,
w bezruchu i ciszy. Może jedynie pragnąć.
Kontinuum
uruchamia swoje nadzwyczajne środki, lecz pomagają one przetrwać tylko
krótkie okresy czasu, kiedy poniechane jest prawidłowe traktowanie,
albo przynoszą ulgę dzięki osobie, która - jak się zakłada - jest do
tego powołana. Kontinuum (tu - ciągłość doświadczenia) nie ma rozwiązania
dla tego ekstremalnego przypadku. Taka sytuacja nie została przewidziana.
Po zaledwie kilku godzinach oddychania niemowlę osiągnęło taki stopień
wyobcowania ze swej natury, że jest już poza zbawczymi siłami odwiecznego
kontinuum. Czas pobytu w łonie matki jest prawdopodobnie ostatnim okresem
nieprzerwanego błogostanu, który - zgodnie z wrodzonymi oczekiwaniami
- powinien trwać całe życie. Jego istota opiera się na założeniu, że
matka zachowuje się we właściwy sposób; że motywacje i wynikające z
nich działania będą się wzajemnie w sposób naturalny dopełniały.
Ktoś
podchodzi i fachowo podnosi je do góry. Dziecko ożywia się. Jak na jego
gust jest co prawda niesione zbyt ostrożnie, lecz przynajmniej COŚ się
dzieje. Nareszcie może się odnaleźć. Znikła cała męczarnia, jakiej doznawało.
Spoczywa w obejmujących je ramionach i chociaż skóra okryta ubraniem
uniemożliwia odczuwanie; żywe ciało nie dotyka jego ciała, to przynajmniej
usta i ręce mówią, że wszystko jest w porządku. Radość życia, normalna
dla kontinuum, jest prawie doskonała. Jest smak i dotyk matczynej piersi,
ciepłe mleko płynie do głodnych ust, czuje bicie serca, które powinno
być dlań więzią zapewniającą o kontynuacji życia rozpoczętego w macicy.
Jest ruch, rejestrowany przez jego niewydolny jeszcze wzrok. Słyszy
też głos matki. Tylko ubranie i zapach ( mama używa perfum) stwarzają
wrażenie dysonansu. Niemowlę ssie, a kiedy czuje się pełne i zadowolone
- zasypia.
Budzi
się w piekle. Żadnego wspomnienia, żadnej nadziei, żadnej myśli, która
mogłaby przywołać w tym ponurym czyśćcu pocieszające wspomnienie o spotkaniu
z matką. Mijają godziny, dni i noce. Niemowlę krzyczy, męczy się, zasypia.
Budzi się i moczy pieluszki. Teraz nie wiąże się z tym żadne przyjemne
uczucie. Przyjemna ulga, zapowiadana przez jego wewnętrzne organy, ustępuje
natychmiast miejsca wzmagającemu się bólowi, gdy ciepły, kwaśny mocz
podrażnia jego odparzone ciałko. Niemowlę krzyczy. Jego zmęczone płuca
muszą krzyczeć, żeby zagłuszyć ostre pieczenie. Krzyczy, aż krzyk i
ból zmęczą je i znów zaśnie.
Na
porodówce, gdzie przebywa, a która wcale nie jest wyjątkiem, zapracowane
pielęgniarki zmieniają pieluchy według planu, bez względu na to, czy
są suche, wilgotne, czy całkiem przemoczone. Dzieci są wypisywane do
domu z odparzeniami. Dziecko, znalazłszy się wreszcie w domu swojej
matki ( nie można go przecież nazwać jego domem) , zdążyło już poznać
w pełni naturę życia. Na przedświadomej płaszczyźnie,
która określi wszystkie jego późniejsze wrażenia i będzie przez nie
określana, poznaje życie jako niewypowiedzianie samotne; nie reagujące
na jego sygnały, że cierpi. Ale dziecko jeszcze się nie poddało:póki
życie trwa, jego siły witalne będą nieustannie próbowały odzyskać równowagę.
Dom
nie różni się w zasadzie od kliniki położniczej, jeśli nie liczyć bolesnego
odparzenia. Godziny, podczas których niemowlę nie śpi, upływają wśród
tęsknoty, pragnienia i niekończącego się czekania na właściwy stan rzeczy,
który zastąpiłby milczącą pustkę. Przez kilka minut na dzień pragnienie
spełnia się i przemożna, odczuwana na skórze jak swędzenie, potrzeba
dotyku, bycia trzymanym na ręku i noszonym zostaje zaspokojona.
Jego
matka jest tą osobą, która po długim namyśle zdecydowała się dopuścić
je do piersi. Kocha je z nieznaną jej dotąd czułością. Z początku trudno
jej odkładać niemowlę po karmieniu do łóżeczka, zwłaszcza, że płacze
ono wtedy tak rozpaczliwie... Przekonana jest jednak, że musi tak postępować,
bo jej matka powiedziała (a przecież musi się na tym znać!), że zepsuje
dziecko, jeśli mu teraz ustąpi, i potem będzie sprawiało kłopoty.
Chce
postępować prawidłowo; przez chwilę czuje, te małe życie, które trzyma
w ramionach, jest ważniejsze niż wszystko inne na świecie. Wzdycha i
delikatnie kładzie niemowlę do łóżeczka przystrojonego żółtymi kaczuszkami,
zharmonizowanego z wystrojem całego pokoju. Ciężko się napracowała,
żeby zarobić na ładne zasłony, dywan w kształcie wielkiej pandy, białą
komódkę, wanienkę i stoliczek do przewijania z zasypką; oliwkę, mydełko,
szamponik, szczoteczkę do włosów - wszystko wyprodukowane specjalnie
dla dzieci, w kolorowych opakowaniach, w najlepszym gatunku. Na ścianie
wiszą obrazki przedstawiające zwierzątka ubrane jak ludzie. W szufladach
komody pełno jest ubranek, śpioszków, bucików, czapeczek, rękawiczek
i pieluszek. Na komodzie stoi owieczka-zabawka i wazon z kwiatami -
bo mama oprócz swojego dzidziusia kocha również
kwiaty.
Poprawia
dziecku koszulkę i przykrywa je milutką kołderką. Patrzy na nie z zadowoleniem.
Nie zaniedbała niczego, żeby doskonałe urządzić pokoik dziecięcy, choć
ona i jej młody mąż nie mogą sobie jeszcze pozwolić na zakup mebli potrzebnych
do wyposażenia innych pokojów. Pochyla się, żeby pocałować jedwabisty
policzek dziecka, a kiedy kieruje się do drzwi, pierwszy bolesny krzyk
wstrząsa jego ciałem. Delikatnie zamyka drzwi.
Wypowiedziała
dziecku wojnę. Jej wola musi być górą. Przez drzwi dobiegają jej uszu
dźwięki, jakby kogoś poddawano torturom. Tak rozpoznaje je kontinuum
matki. Natura nie daje wyraźnych sygnałów świadczących o tym, że ktoś
przeżywa męczarnie, jeśli tak nie jest. Sprawa jest naprawdę na tyle
poważna, na ile można wnioskować z tych dźwięków. Matka waha się, jej
serce rwie się do dziecka, lecz nie ulega pokusie i odchodzi. Zostało
dopiero co przewinięte i nakarmione. Jest przekonana, że naprawdę nic
mu nie brakuje, więc pozwała mu płakać do utraty sił. Dziecko budzi
się i znowu krzyczy. Matka spogląda przez uchylone drzwi, żeby się upewnić,
że leży na swoim miejscu; cicho odchodzi, by nie zbudzić w nim fałszywej
nadziei na to, te ktoś się nim zajmie, zamyka znowu drzwi.
Idzie
do kuchni, gdzie czeka na nią herbata, ciasto i kolorowe czasopisma
kobiece. Zostawia drzwi otwarte, żeby usłyszeć, jakby coś się działo.
Krzyki niemowlęcia przechodzą w drżące kwilenie. Ponieważ nie ma żadnej
reakcji, siła napędowa wysyłanych sygnałów gubi się w chaosie jałowej
pustki, gdzie przecież już dawno powinna pojawić się ulga. Dziecko rozgląda
się. Za barierkami łóżeczka jest ściana. Światło jest przyćmione. Niemowlę
nie może się obrócić. Widzi tylko nieruchome pręty łóżka i ścianę. Słyszy
niezrozumiałe dlań dźwięki dobiegające z dalekiego świata. W pobliżu
nie słychać żadnego głosu. Wpatruje się w ścianę, aż oczy same się zamkną.
Kiedy je znów otwiera, pręty i ściana są dokładnie takie same jak przedtem,
tylko światło zdaje się trochę bardziej przyćmione.
Co
czułeś lub czułaś, czytając ten cytat? Czy doszło do głosu któreś z uczuć,
które wymieniłem na wstępie? Uczucie to może ci dużo powiedzieć o tym,
jak wyglądało Twoje niemowlęctwo. Musisz wiedzieć, że niezaspokojenie
potrzeb z okresu niemowlęctwa (przede wszystkim bliskości, obecności i
ruchu, czyli kontaktu cielesnego) może nadal wywierać negatywny wpływ
na Twoje obecne życie (John Bradshaw, Powrót do Twego wewnętrznego
domu). W rozwiązaniu tego typu problemów może pomóc odpowiednia
psychoterapia.
Noworodek
nie myśli jak człowiek dorosły; jeśli nie czuje Twojego dotyku, ciepła,
zapachu, równie dobrze mógłbyś (mogłabyś) być na Marsie - po prostu NIE
MA CIEBIE. I nie ma znaczenia, że jesteś zaledwie o pół metra od jego
łóżeczka. Noworodek odnajduje siebie wtedy, gdy bierzesz go na ręce. Gdy
obudzi się sam, w łóżeczku, jest czystą samotnością Dlatego jeżeli chcesz,
by Twoje niemowlę było szczęśliwe i miało zaspokojone najwcześniejsze
potrzeby rozwojowe, bierz je na ręce natychmiast, gdy zasygnalizuje tę
potrzebę płaczem. Kup sobie nosidełko, i gdy tylko możesz, noś je na swoim
ciele. Reaguj jak najszybciej na jego płacz; dla dziecka chwila to wieczność.
Dziecko nigdy nie płacze bez potrzeby i nie symuluje. Jego płacz najczęściej
jest wynikiem niezaspokojenia jego potrzeb.
Jeśli
chcecie być miłującymi rodzicami, czyli zaspokajać potrzeby rozwojowe
swoich dzieci i wspierać je w rozwoju, zwróćcie uwagę na to, że niemowlę
też ma swoje emocjonalne i duchowe potrzeby. Jego potrzeby nie ograniczają
się do zaspokojenia uczucia głodu, pragnienia, wypróżnienia czy snu.
Musicie
z nim być. Jest to trudne, gdyż obecna sytuacja sprawia, że oboje rodzice
muszą pracować i nie mają czasu na bycie z dzieckiem. Jednak
niezaspokojenie potrzeb rozwojowych na pierwszym etapie rozwoju (0-6 miesięcy)
może spowodować, że jego całe przyszłe życie legnie w gruzach.
Rozwój
duchowy człowieka porównałbym do budowy domu. Najpierw jest architekt
i plany: dla osoby o materialistycznym światopoglądzie architektem jest
dobór naturalny i ewolucja, zaś planami - geny. Dla osoby wierzącej architektem
jest Bóg, zaś planami - Jego Wola. Zaspokajanie kolejnych potrzeb rozwojowych
można porównać do dostarczania materiałów do budowy. Pierwszy etap rozwoju
duchowego ma miejsce podczas życia płodowego. Drugi - od narodzin do około
6 miesiąca życia można porównać do wylewania fundamentów budowli o nazwie
duchowość lub, jak kto woli, psychika człowieka. Jeśli fundament
będzie płytki lub ze złego betonu, jest ryzyko, że ten dom nie będzie
się nadawał do zamieszkania albo runie.
Nawet
jeżeli do budowy kolejnych pięter użyte zostaną najlepsze materiały i
technologie, słaby fundament może nie unieść ich ciężaru. To samo z psychiką.
Niezaspokojenie wczesnych potrzeb rozwojowych może rzutować na całe życie
i odbijać się na postawach osoby dwudziesto-, czterdziesto-, a nawet sześćdziesięcioletniej.
Niezaspokojenie
potrzeby bliskości w wieku niemowlęcym może się objawiać chorobliwym uzależnieniem
od obecności innych osób w naszym życiu, często mylonym z miłością.
Mówienie: Ja ją (jego) tak strasznie kocham, że bez niej nie
mogę żyć i jeżeli rzeczywiście ta pseudo-miłość negatywnie
rzutuje na Twoje życie, świadczy właśnie o takim uzależnieniu. Miłość
nigdy nie powinna rodzić smutku, lecz radość. Miłość to działanie dla
wspólnego dobra, a nie wykorzystywanie drugiej osoby do zapełniania wewnętrznej
pustki w nas samych, powstałej dlatego, że rodzice nie brali nas na ręce,
gdy tego potrzebowaliśmy.
Warto
wiedzieć, że nie da się zastąpić własnej pustki duchowej obecnością innej
osoby w naszym życiu. Jest to rozwiązanie skuteczne na krótką metę: po
pewnym czasie okaże się, że nie działa. Jeśli nie uświadomimy sobie, dlaczego
nie działa, po prostu przestaniemy kochać tę osobę, a udamy się na poszukiwania
innej. I będziemy ten rytuał powtarzać do utraty sił. Jedną z cech dojrzałości
jest według mnie zdolność do życia w pojedynkę: mogę i chcę
z kimś być, ale mogę też być sam.
A
co zrobić, jeśli, cytując Johna Bradshawa, jest w nas takie skrzywdzone,
wewnętrzne niemowlę, które swoimi niezaspokojonymi potrzebami zatruwa
nasze dorosłe życie? Rozwiązaniem może być psychoterapia lub samodzielne
nawiązanie kontaktu z naszym wewnętrznym niemowlęciem i przytulenie go
do siebie; zaopiekowanie się nim. To jest możliwe. Jeśli przytulisz do
swojego serca to szlochające niemowlę, poczuje radość, na którą w pełni
zasługuje i przestanie negatywnie wpływać na Twoje dorosłe życie.
Cezary
Urbański
Cytaty
pochodzą z następujących źródeł:
Jean Liedloff, W głębi kontinuum, wyd. Mamania, Warszawa,
2010.
John Bradshaw, Powrót do swego wewnętrznego domu, wyd. Medium,
Warszawa 2008
Linki
do innych artykułów:
[1(1)]: Seks, fenyloetyloamina i miłość
[3(1)]:
Dorosłe Dzieci
[4(1)]:
Próbna matura
|